W poszukiwaniu sedna sprawy
Czy zastanawialiście się kiedyś co to jest szczęście, czym jest prawdziwa życiowa ulga, wytchnienie psychiczno-duchowe i cielesne? Głupie pytanie, zapytam więc: jak często myślicie o sposobach radzenia sobie z poczuciem nerwowej destabilizacji, organizacyjnego przeciążenia lub permanentnego stresu? Odpowiecie: „W zależności od okoliczności”. A świat na to: „jasna sprawa”. Jest jak jest, czasem żyje się lepiej, a czasem tłumi bóle życiowych cięgów. Ja natomiast zadałem sobie kiedyś pytanie: – Co mnie odpręża, co pozwala złapać pełny oddech, rozluźnia gdy napięcie ciała lub nerwów zabiera mi minuty, godziny lub dni z życiorysu? Metod było wiele i większość z nich działała. Zwłaszcza elementy subiektywnie dawkowanej „muzykoterapii” lub poddawanie się werbalnej uczcie spotkań z przyjaciółmi. Co jednak w sytuacjach, gdy te sposoby nie skutkowały, gdy ich moc była niewystarczająca, gdy jądro problemu z biegiem czasu zagnieżdżało się tak głęboko, że nie dało się go „wytargać” klasycznymi dotychczas technikami? Właśnie wtedy przypadek sprawił, że powiedzenie „nic na siłę” nabrało zupełnie innego znaczenia. Okazało się, że czasami „ na siłę” to jedyna skuteczna metoda. Wtedy właśnie zrozumiałem, czym w swojej istocie jest masaż i jak przedstawia się elementarna teoria jego stosowania. Tak właśnie było, któregoś najzwyklejszego późnozimowego dnia. A niedługo potem zacząłem eksperymentować z praktyką.
Dotyk ulgi
Czym więc jest siła? Wielu z Was pewnie powie, że wektorową wartością fizyczną. Inni, że wyznacznikiem tężyzny lub mocy organizmów żywych, przyrody, maszyn tych najmniejszych i największych, jakie można zbudować. Dla mnie w pewnym momencie życia, siła wydała się lekiem. Dokładnie tak, okazała się być terapeutycznym pośrednikiem pomiędzy odbiorcą a dawcą wytchnienia, między masowanym a masażystą, miedzy potrzebującym a przekazującym poczucie głębokiego rozluźnienia. W połączeniu ze zdolnościami integrowania się z odczuwającym przewlekły dyskomfort pacjentem, siła moich własnych rąk okazała się być „organicznym” narzędziem do przynoszenia prawdziwej ulgi. Dlaczego zdecydowałem się pójść właśnie tą drogą? Myślę, ze odpowiedź jest prosta, kiedyś ktoś pomógł mnie, teraz ja mogę pomagać innym.
Współpraca i chęć samopomocy
Kiedy poznałem techniki masażu leczniczego czy relaksacyjnego, które następnie wykorzystywałem w pracy w trakcie rehabilitacji swoich pacjentów, zaobserwowałem to, jak wielką rolę odgrywa nie tylko sama metoda, ale także indywidualne podejście do każdego człowieka. Jak mocno integralną częścią terapii staję się porozumienie dwojga chcących współpracować ze sobą istot ludzkich. Okazało się, że bez dotarcia do drugiej osoby, bez nawiązania z nią choćby nici porozumienia, znaczny procent wysiłku terapeuty na ciele pacjenta trafia w pustkę. Moglibyśmy potocznie nazwać to wewnętrzną sztywnością tkanek, umiejscowioną tuż pod warstwą napiętych, ale poddających się masażyście struktur mięśniowych.
Co, jeśli jednak nie uda się tych przeszkód ominąć, jeśli do osiągnięcia pełnego efektu terapeutycznego pozostaje długa droga? Poddać się, czy zmienić metodę, a może poszukać innych rozwiązań? Sekret tkwi w tym, by się nie ograniczać. Nie ograniczać poprzez krótkowzroczność, pesymizm, stagnację i nihilistyczną propagandę sąsiada albo członka rodziny. Najważniejsze to chcieć, a chcieć to znaczy móc.
Pułapki cywilizacji, czyli suplementy relaksu zamiast zwykłego wyciszenia
W dzisiejszym świecie pełnym technologii, maszyn, nośników informatycznych, otaczających nas dookoła licznych źródeł wiedzy, staliśmy się populacją odbiorców. Przekaz za przekazem, wiadomość za wiadomością absorbują znaczną część naszej codziennej życiowej energii. Kolejne pomysły na ciekawe spędzenie godziny, dnia lub weekendu pojawiają się jak grzyby po deszczu. Z jednej strony dobrze, ponieważ dzięki temu mamy możliwość skonfrontowania się z naszymi marzeniami albo wyobrażeniami na ich temat, mamy sposobność zakosztowania tego wszystkiego co proponuje nam świat. Sztuką jednak jest korzystać z tych walorów cywilizacji w sposób mądry – mądry przede wszystkim dla siebie samego. Ja sam nie zawsze to potrafię, ba, nawet jestem w stanie przyznać się, że też ciągle uczę się sztuki przesiewania wartości od jałowości. Myślę jednak, że warto się nad tym zastanowić, bo może się okazać, że prawdziwy relaks czeka w nas samych, mobilizując się po ciuchu do „eksplozji” wewnętrznego spokoju i codziennej harmonii. Pamiętajmy, że szukanie metod terapii na siłę, wypróbowywanie coraz to nowych technik relaksacyjnych często kończy się popadaniem w pętle konsumenckiego życia.
Sztuka kompromisu i wieczny deficyt czasu – czyli 1001 wymówek
Czy to życiu rodzinnym, czy zawodowym, jeśli uparcie stajemy okoniem przed zgodą i porozumieniem z otaczającymi nas ludźmi, (czasami nawet mimo szczerej próby rozwiązania dręczących nas problemów) możemy pozbyć się wartościowego, mentalnego respiratora jakim jest „codzienny kompromis”. Tę zdolność należy w sobie trenować tak samo jak mięśnie na siłowni, ponieważ odgrywa ze wszech miar kluczową rolę w każdym dniu naszego życia.
Często też odbijamy piłeczkę trafiającego do nas słusznego przekazu, dotyczącego np. własnych, prawdziwych i istotnych potrzeb, rezygnując z ich realizacji bo teraz na to nie ma czasu, bo teraz nie ma do tego warunków, bo ktoś inny ma jakieś ważne (bo swoje) oczekiwania wobec mnie. W życiu nie można być egoistą, ale warto też pamiętać o sobie samym. A w chwilach, gdy decydujemy się na poszukanie relaksu, musimy do niego podejść NAPRAWDĘ, a nie „po łebkach”, na szybko, czy z powodu mody, w przeciwnym razie nie będzie skuteczny i prędzej czy później doprowadzi do wewnętrznej kłótni z powodu zafałszowanych oczekiwań, ich znikomych efektów i totalnego deficytu sił witalnych.
Inspiracja
Gdy w 2011 roku wyjeżdżałem do Indii, nie chciałem oczekiwać niczego ponad to, co będzie mi dane poznać: klimat, zabytki, kulturę i obyczaje, światopoglądy, nacje, religie i całą plejadę ludzkich charakterów. Ciężko opisać w kilku słowach to, co w ciągu niepełna miesiąca zobaczyłem i przeżyłem, pokonując na samym półwyspie Indyjskim, wszelkimi możliwymi środkami transportu, blisko 3500 tys. km. Każdy zapamiętany obraz, zapach, emocja czy zaobserwowany styl i sposób życia pozostaną w pamięci, ale oczywiście tylko na jakiś czas, powoli i sukcesywnie zatracając swą wyrazistość. To, co mimo wszystko zostanie na zawsze, to wdzięczność do losu, za możliwość poznania na własne oczy kolebki masażu, świata z którego wywodzi się jego współczesna forma.
Niegdyś, przez tysiące lat terapia dotykiem była bezinwazyjną formą leczenia i filozofią życia, dziś jest fragmentem świata usług komercyjnych oraz elementem leczenia zachowawczego współczesnej fizjoterapii, czyli jednej z dziedzin medycyny konwencjonalnej. Jednakże oprócz ewidentnych korzyści wynikających z pozytywnych, fizjologicznych reakcji naszego organizmu na masaż, warto pamiętać, że niósł on za sobą także pozytywne wezwanie, a mianowicie zachęcanie do zdrowego, spokojnego trybu życia. Myślę, że warto przemycić do naszej codziennej egzystencji także ten element owej starej filozofii, gdyż w myśl równie wiekowego medycznego powiedzenia „lepiej jest zapobiegać, niż leczyć”.
Korzystajmy więc z dobrodziejstw w postaci rąk doświadczonych masażystów, ale pamiętajmy także, że wszyscy jesteśmy w stanie znaleźć sposób, aby uczynić nasze życie mniej bolesnym i że to głównie od nas zależy jak duże pokłady napięcia musimy dźwigać na naszych barkach każdego dnia.